Dzisiaj będzie naprawdę stare zdjęcie. Zrobione jeszcze w zeszłym tysiącleciu, aparatem oczywiście analogowym. Chyba był to Kodak Cameo, ale pewien nie jestem.
Wiem tylko, że to była moja pierwsza wizyta w Bieszczadach. Spędzałem wtedy wakacje nad Soliną, ale zachciało mi się większych gór. Któregoś więc dnia wybrałem się autostopem do Ustrzyk Górnych, a stamtąd z buta na Tarnicę - najwyższy szczyt Bieszczadów. Tak na żywioł, nawet bez dobrej mapy, tylko z paroma kanapkami w plecaku. Na szczycie usiadłem i zrobiłem sobie zdjęcie.
Tamtego dnia Bieszczady zyskały kolejnego dożywotniego miłośnika :-)
czwartek, 30 lipca 2009
Tarnica, Bieszczady 1995
niedziela, 26 lipca 2009
Na spływie kajakowym na Pilicy
Oczywiście na kajak nie wziąłem lustrzanki, tylko niedawno kupioną za bezcen na allegro małpkę. A więcej zdjęć ze spływu można oglądać w mojej galerii na flickr.com.
sobota, 18 lipca 2009
Nowe aparaty testuję na Tour de France
Niemal równo rok temu nabyłem Nikona D80 i jedno z pierwszych zdjęć pstryknąłem bez zastanowienia telewizorowi, gdzie akurat jechali kolarze. Teraz sytuacja się powtórzyła. Kupiłem sobie używanego maleńkiego Canona SD700 IS i znów wycelowałem obiektyw w kolarzy. Ciekawe czym ich sfotografuję za rok :-)
Po co mi używana "małpka" skoro mam lustrzankę i telefon robiący zdjęcia? To proste. Lustrzanki nie wezmę ze sobą wszędzie, a fotografowanie telefonem... cóż, nie oszukujmy się: póki co żaden nawet najdroższy telefon nie umywa się do pierwszego z brzegu aparatu. Uważam, że opowieści o genialnych zdjęciach zrobionych telefonem są równie wiarygodne jak reklamy środków czyszczących w telezakupach mango24. Owszem, te produkty świetnie czyszczą, pod warunkiem że coś nie jest brudne. I podobnie jest z telefonami. Można zrobić nimi dobre zdjęcie, pod warunkiem, że mamy idealne światło, mnóstwo czasu i jesteśmy w odpowiedniej odległości od fotografowanego obiektu - w końcu telefony nie mają zoomu. A jednak tysiące ludzi są gotowe wydawać tysiące złotych na te zabaweczki.
Ale są też dobre strony tego owczego pędu na komórki z aparatem: normalne aparaty tak szybko tracą na wartości, że można kupić naprawdę świetny i całkowicie sprawny model z optyczną stabilizacją obrazu za mniej niż 200zł. A trzy lata temu ludzie płacili za niego dziesięć razy więcej! Więc gdy sprzedawca będzie was namawiał na najnowszy aparat z rozpoznawaniem uśmiechu i filmami HD, za jedyne półtora tysiąca złotych - pomyślcie ile będzie on wart za dwa, trzy lata :-)
sobota, 11 lipca 2009
Gniazdo szerszeni
Moi rodzice mają domek w lesie, a za domkiem drewniany wychodek. W zeszłym roku wychodek upodobały sobie szerszenie i uwiły w nim śliczne gniazdo. Fotografowałem je kilka razy w różnych stadiach budowy i byłem pod ogromnym wrażeniem całego procesu konstrukcyjnego. Siedziałem sobie z aparatem spokojnie, a szerszenie latały mi nad głową bucząc uroczym basem. Kompletnie nie zwracały na mnie uwagi, również nic nie robiły sobie z flesza.
Po kilkunastu dniach gniazdo rozrosło się jednak do takich rozmiarów, że nie dało się wejść do wychodka. Poza tym pierwsze osobniki zaczęły już zaglądać do domu, a to nie było zbyt przyjemne. Na zdjęciu owady te wyglądają jak zwykłe osy, ale proszę pamiętać, że w rzeczywistości są od nich dwukrotnie większe! Przyjechali więc strażacy i gniazdo usunęli.
Na pamiątkę zostało mi to zdjęcie i kilka innych. Można je obejrzeć w tej galerii.
poniedziałek, 6 lipca 2009
Ucieczka z linii frontu
To był jedyny w swoim rodzaju wyścig: z jednej strony ja w swoim małym samochodziku, z drugiej - potężny front burzowy, sunący nieubłaganie przez południową Polskę. On mnie gonił, ja uciekałem. Na zachód :-)
Zaczęło się w Bielsku Białej. Było duszne i upalne przedpołudnie i jazda autkiem bez klimatyzacji była trudna do wytrzymania. Wiatru ze wschodu jeszcze nie czułem, ale widziałem go na czubkach drzew. Gdy zbliżałem się do Opola, w lusterku wstecznym miałem już siną, ciemną chmurę na pół horyzontu. Ale w twarz wciąż świeciło mi ostre słońce. Wysiadłem na stacji benzynowej i poczułem na swojej skórze ostre i chłodne tchnienie frontu. W ostatniej chwili uciekłem przed pierwszymi kroplami deszczu.
Ale w samym Opolu mnie dopadło. Musiałem wysiąść do sklepu i w jednej sekundzie zmokłem do suchej nitki. Jeden zero dla burzy.
Z Opola pognałem czym prędzej dalej na zachód. I po chwili znów mogłem wyłączyć wycieraczki. Moje autko było jednak szybsze od nawałnicy, która znowu została w tyle. Postanowiłem więc przystąpić do kontrataku. Zaczaiłem się na parkingu pod Wrocławiem, wyciągnąłem aparat, wycelowałem obiektyw na wschód i czekałem.
Najpierw zrobiło się ciemno, a potem w jednej chwili w spokojne centrum handlowe uderzył gwałtowny wicher. Drzewka na parkingu wygięły się jak trzciny, ludzie biegali w panice, a w powietrzu zaczęły latać torebki i papiery. Nie miałem zamiaru znów zmoknąć, więc działałem szybko. Z aparatem gotowym do strzału poczekałem aż niebo przetnie jakaś błyskawica, a gdy to nastąpiło, natychmiast wcisnąłem spust migawki. Zdążyłem! Ustrzeliłem piorun w locie! Czym prędzej wsiadłem do auta i pomknąłem dalej na zachód.
Burza goniła mnie jeszcze, ale wyraźnie osłabła po tym trafieniu. W Legnicy już tylko trochę pogrzmiała i powiała, by w końcu rozpłynąć się w powietrzu. Wyścig uznałem za wygrany. Może łowcą burz nie jestem, ale i tak było fajnie :-)