poniedziałek, 29 marca 2010
Cudze chwalicie, Krzemionek nie znacie
Wracając z Sandomierza do Warszawy mieliśmy trochę wolnego czasu, który postanowiliśmy przeznaczyć na zwiedzenie czegoś nowego po drodze. Rzut oka na mapę niewiele nam pomógł, na szczęście na sandomierskim rynku była informacja turystyczna. Sympatyczna pani z informacji łatwo nie miała - bo większość okolicznych atrakcji już zaliczyliśmy. Za którymś razem jednak trafiła: "- A Krzemionki Opatowskie znacie?"
Nie znaliśmy.
...
Dawno dawno temu (serio, naprawdę dawno, jeszcze zanim starożytni Egipcjanie zbudowali swoje piramidy!), w rejonie Gór Świętokrzyskich już funkcjonowały kopalnie krzemienia. Ten minerał to był prawdziwy skarb - eksportowano go stąd na setki kilometrów po całej Europie. Nigdzie indziej nie było tak bogatych złóż, jak tutaj. I nigdzie indziej prahistoryczne kopalnie nie zachowały się w tak dobrym stanie. To jest unikat. Perełka. Na dodatek tuż obok zrekonstruowano neolityczną wioskę, której zwiedzenie dopełnia obrazu tamtych zamierzchłych czasów.
...
W zeszłym miesiącu zwiedzałem na Wyspach Kanaryjskich podobne miejsce - Cueva Pintada, czyli Malowana Grota. To prahistoryczna wioska z dobrze zachowanymi malowidłami naściennymi. Jest to jedna z głównych atrakcji Gran Canarii, jeśli chodzi o obiekty do zwiedzania (a nie do opalania się). Przyjeżdżają tam nie tylko autokary pełne turystów, ale także wycieczki szkolne. Tak jak do Stonehenge w Anglii czy do jaskiń Lascaux we Francji.
A tu nagle okazuje się, że zupełnie pod nosem, w Polsce, mamy atrakcję wcale nie gorszą! Tylko że mało kto o niej wie... Muzeum w Krzemionkach jest nowe, w obecnej postaci funkcjonuje dopiero od kilku lat. Nie ma aż tylu multimedialnych wodotrysków, efektownego gmachu, a przede wszystkim - nie ma rozgłosu. Ma za to olbrzymi potencjał turystyczny i dydaktyczny. Jak dla mnie, jest to moje największe podróżnicze odkrycie ostatnich miesięcy :-) Gorąco polecam!
Więcej zdjęć z malowniczych podziemi - w mojej galerii na flickr.com
PS. To jest setny wpis na tym blogu. Zacząłem - nie licząc powitalnych fajerwerków - od kopalni w Wieliczce. Stąd na jubileusz też kopalnia, równie wyjątkowa :-)
czwartek, 25 marca 2010
Ekwinokcjum na Łysej Górze
Nie ma to jak znaleźć się we właściwym miejscu o właściwym czasie.
Łysa Góra: święty ośrodek pogańskich obrzędów, na długo zanim do Polski dotarło chrześcijaństwo (i potem zresztą też). Czarownice, starożytni słowiańscy bogowie, Lelum Polelum, magia... Później oczywiście kościół rozprawił się z dawnymi wierzeniami, kneblując to miejsce masywną pieczęcią klasztoru, zwanego Świętym Krzyżem. Czy skutecznie?
Ja odwiedziłem tą tajemniczą górę dokładnie tego wieczoru, kiedy przypadała równonoc wiosenna. Jeden z czterech najbardziej niezwykłych dni w roku (wraz z równonocą jesienną oraz przesileniami - zimowym i letnim). Kto czytał Sapkowskiego, ten wie, że ekwinokcjum (równonoc) i magia idą ze sobą nierozerwalnie w parze. Najsilniej zaś łączą się właśnie w takich miejscach jak to.
Więc tylko patrzeć, jak nie wiadomo skąd nadlecą czarownice i odprawią nad niczego nie spodziewającym się turystą z aparatem swoje pradawne rytuały...
czwartek, 18 marca 2010
"tam jest zimno i wieje"
Kupowałem u konduktora bilet do Warszawy Zachodniej - tam miałem przesiadkę na następny pociąg. "Ale czemu nie chce Pan na Centralny?" - zdziwił się konduktor? - "przecież na Zachodnim jest zimno i wieje".
Miał rację. Tak wyglądały szyby w dworcowych oknach. Od wewnątrz.
poniedziałek, 15 marca 2010
dwa tygodnie lata w środku zimy
Bo zwykle było tak, że to ja narzekałem na zimę. Inni kontemplowali piękno płatków śniegu, wdychali pełną piersią czyste powietrze w słoneczny mroźny poranek... A ja zakutany w kaptury i rękawice robiłem wszystko, aby się od tego zimna odizolować.
A w tym roku - nie poznaję sam siebie. Odkąd tylko zarezerwowałem bilet do ciepłych krajów, czyli na kilka tygodni przed wyjazdem, od razu innym okiem zacząłem spoglądać na zimę. Teraz od mojego powrotu minął już prawie miesiąc, a ja dalej z uśmiechem odśnieżam codziennie rano samochód, beztrosko taplam się w śniegu i ślizgam na nierównych chodnikach.
Mówię wam, takie naładowanie wewnętrznych akumulatorków w środku zimy jest bezcenne. Kto tylko może, niech już sobie rezerwuje urlop na początek przyszłego roku :-)
sobota, 13 marca 2010
romantyczny wschód słońca z dźwigami
A zaraz potem spojrzałem w prawo i zrobiłem to zdjęcie :-)
czwartek, 11 marca 2010
Różowa linia
poniedziałek, 8 marca 2010
sobota, 6 marca 2010
Girona by night
Polscy turyści nie są zbyt rozmowni, powiedziałbym nawet, że nieco speszeni, że ktoś obcy ich zagaduje na ulicy w ich własnym języku. Snujemy się więc dalej, osobno, mijając się co parę minut w tych ciasnych uliczkach, by wreszcie wspólnie wylądować w ostatnim nocnym autobusie na lotnisko.
Ale przynajmniej już wiem, jak wygląda Girona. Czego nie mogę powiedzieć np. o Bristolu :-)
środa, 3 marca 2010
La vida es un carnaval
Na Wyspy Kanaryjskie jedzie się w środku zimy nie tylko dlatego, że tam temperatura przez całą dobę oscyluje wokół dwudziestu stopni, ale również po to, żeby zobaczyć barwny i szalony latynoski karnawał. Ja miałem podwójne szczęście: w Santa Cruz de Tenerife mogłem obejrzeć najważniejszą paradę karnawałową, Gran Cabalgatę, a w Las Palmas de Gran Canaria... obejrzeć to mało powiedziane :-) W każdym razie obie wyspy uraczyły mnie wspomnieniami szalonymi i niezapomnianymi. Na jednym wpisie się nie skończy :-)
Na zdjęciu powyżej prezentuje się Królowa Karnawału w Santa Cruz. Strój tej pani za nic nie chciał zmieścić się w kadrze - był wielkości sporego warzywniaka i razem ze swoją właścicielką był ciągnięty na specjalnej lawecie. A pani tylko stała, machała, uśmiechała się i sunęła poprzez szpaler rozentuzjazmowanego tłumu. Szaleństwo :-)
No i jeszcze muzyka. Zewsząd mnóstwo muzyki. A zwłaszcza jedna piosenka, którą słychać było wszędzie i która do tej pory chodzi mi po głowie. I po telefonie. "Życie karnawałem jest, a najpiękniej żyć ze śpiewem na ustach". No to proszę bardzo:
poniedziałek, 1 marca 2010
home, snowy home
Mój samolot zanurkował w chmury, po chwili wynurzył się po drugiej stronie, od spodu. Moim oczom ukazały się nieskończone białe połacie pól i łąk - widok wręcz surrealistyczny po spędzeniu dwóch tygodni w klimacie podzwrotnikowym. To jakiś sen - pomyślałem sobie. Nie docierało do mnie, że właśnie wracam do kraju w samym środku zimy. Że krótki rękaw będę musiał odłożyć do szafy na co najmniej dwa miesiące.
I co? Nie minęły trzy dni, a śnieg stopniał, słońce wyszło zza chmur, a temperatura podniosła się znacząco. Mam wrażenie, jakby zły sen minął :-)