sobota, 20 listopada 2010
Burano
Leży bowiem zaledwie siedem kilometrów od Wenecji. Jest maleńką wysepką na Lagunie Weneckiej (naprawdę maleńką, ma jakieś czterysta metrów średnicy zaledwie). I w porównaniu z Wenecją najzwyczajniej w świecie ginie. Wenecję znają wszyscy, jeżdżą tam wszyscy, marzą o niej wszyscy. To Wenecja jest w programach biur podróży, to ona zajmuje lwią część przewodników turystycznych. A Burano - dla niego miejsce jest gdzieś na marginesie, może jakieś pół szpalty na przedostatniej stronie.
Uważam taki stan rzeczy za trochę niesprawiedliwy. Wyspa Burano, ze swoimi kolorowymi domkami, malowniczymi kanałami i kameralnymi uliczkami, jest prawdziwą perełką. Ale może to i lepiej, że cały świat nawiedza właśnie Wenecję. Dzięki temu perełka leżąca na uboczu dłużej zachowa swój niepowtarzalny urok.
piątek, 12 listopada 2010
Gotyk inside
Gotyk jest szalenie fotogeniczny :-)
poniedziałek, 1 listopada 2010
Cmentarz żydowski w Radomsku
Macewy, jak zwykle w takich miejscach opuszczone i pozostawione same sobie, chylą się w charakterystyczny sposób ku ziemi. Nie ma zniczy ani kwiatów, są za to kamyki na grobach. Cmentarz jest zarośnięty i dość nieprzystępny. Ale klimat ma niesamowity.
piątek, 29 października 2010
Warchoł w lusterku
Letnie popołudnie, jedna z głównych arterii komunikacyjnych Krakowa. Na pobliskim rondzie odbywa się gigantyczny remont, więc ulice dojazdowe są pozwężane. Tworzą się długie korki. Tubylcy wiedzą, że lewy pas za chwilę się skończy, więc wszyscy grzecznie jadą prawym. Niestety, zdarzają się czasem nierozgarnięci przyjezdni, lub co gorsza jacyś cwaniacy, którzy próbują ominąć korek i dolecieć lewym pasem szybciutko aż do samego zwężenia. Niedoczekanie!
Na szczęście jest bat na takich spryciarzy. Spontaniczna koalicja dwóch TIRów, jadących koło w koło obok siebie zadba o to, aby żadne auto nie przecisnęło się lewą stroną. TIR na lewym pasie mógłby pojechać szybciej, ale nie. On będzie solidarnie wlókł się obok swojego partnera uwięzionego na prawym pasie. A wszyscy kozacy cwaniacy - za nim.
Ten kierowca to niewątpliwie bohater polskich szos. Godny spadkobierca Rejtana, urodzony orędownik liberum veto, potomek zaściankowej szlachty na zagrodzie równej wojewodzie, kwiat polskiego warcholstwa. Niech sobie zachód jeździ na zakładkę/jodełkę/zamek - jak zwał tak zwał, jedno gówno. W Polsce jak ma być zwężenie, to NIKT nie będzie śmigał drugim pasem. Choćby korek miał sięgać spowitych mrokami średniowiecza głębin wielickiej kopalni!
Gdyby ktoś z czytelników chciał dowiedzieć się czgoś więcej o naszym gieroju, to jego ciężarówka nosiła logo firmy Excellent produkującej wyposażenie wnętrz i miała numer rejestracyjny KR 7213L. Kto wie, może i wam ten excellent driver pomoże kiedyś w trudnej sytuacji na drodze...
środa, 27 października 2010
Placyk nocą
Myślicie, że normalny placyk manewrowy jest trudny?
To spróbujcie zaparkować w kopercie zupełnie po ciemku, w dodatku gdy słupki ledwo sięgają do kolan. Takie między innymi atrakcje czekały na uczestników nocnego (a jakże) maratonu blogerów, w którym uczestniczyłem w miniony weekend w Mikołajkach.
OK, przyznaję się bez bicia: jeden słupek potrąciłem. Pan instruktor orzekł, że normalnie to bym po prostu stracił lusterko. Na szczęście na tym placyku nie było normalnie :-)
poniedziałek, 25 października 2010
Nocny maraton blogerów 2010
Pamiętacie taki tekst z "Lejdis"?:
"I kto to mówi... dorosły facet, który popierdala w todze i myśli, że jest Rzymianinem. Pije wodę z kałuży, napierdala mieczem i gardzi łącznością telefoniczną. Kretyn."
Zakładam, że większość społeczeństwa podobnie myśli o kondycji umysłowej grupki zapaleńców, którzy jadą autokarem na drugi koniec Polski, aby przez całą noc wspólnie co robić?
Blogować!
Tak, blogować. Pisać wielkiego wspólnego blogaska i dodawać sobie nawzajem komcie. A od tego roku również klikać innym w lubięto, bo teraz fejsbuk jest trendy.
Chore, prawda?
A jednak i ja tam byłem, i blog prowadziłem, i fotografowałem, i do rana wytrwałem. I nawet nagrodę w nagrodę dostałem.
I w przyszłym roku też pojadę! :-)
środa, 20 października 2010
Pierwsze skrzypce?
Wreszcie udało mi się zrobić zdjęcie, które spodobało się w jakimś konkursie! Ale nie, nie wygrało... Nie zagrałem tytułowych pierwszych skrzypiec - to jest jedynie drugi kontrabas.
Zdjęcie zrobiłem w łódzkim Teatrze Wielkim, w sali prób orkiestry. To był dzień otwarty w Teatrze, setki ludzi przewinęły się wtedy z aparatami po różnych zakamarkach tego gigantycznego obiektu. A potem kilkadziesiąt zdjęć stanęło do konkursu. Moje - podobało się prawie najbardziej. Dzięki dla wszystkich głosujących! :-)
niedziela, 17 października 2010
Jutrzejsza Wyborcza
Swoją drogą szkoda, że zamknięcie numeru ma miejsce stosunkowo wcześnie wieczorem. Przez to wyniki piłkarskiej Ligi Mistrzów Wyborcza podaje z dwudniowym opóźnieniem. Oczywiście, po pierwsze jest internet, gdzie wszystko można sprawdzić na żywo. Po drugie - żadna polska drużyna nic nigdy w Lidze Mistrzów nie ugrała, więc kogo to w sumie obchodzi :-)
sobota, 9 października 2010
wtorek, 5 października 2010
Tama w Smardzewicach
Tama w Smardzewicach piętrzy wodę na Pilicy, tworząc w ten sposób Zalew Sulejowski. Jest to największy zbiornik wodny w okolicach Łodzi i jednocześnie popularne wśród Łodzian miejsce letniego wypoczynku i rekreacji. Plaże, ośrodki wczasowe, kajaki, żaglówki, wędkowanie - Łódź jako miasto położone na dziale wodnym sama nie zapewnia takich atrakcji, dlatego trzeba jechać jakieś 60km dalej. Ale przynajmniej naszemu miastu nie grozi powódź.
Początkowo miałem zamiar umieścić na blogu inne zdjęcie tamy (tu jest link), ale byłaby to kopia kadru koleżanki. Chociaż tamto uważam za lepsze :-)
sobota, 2 października 2010
Maraton blogerów
Raz do roku blogerzy z całego kraju na ochotnika zbierają się na całą noc w jednej sali - i blogują. Zazwyczaj jest to sala w redakcji Gazety Wyborczej w Warszawie. Stamtąd właśnie pochodzi to zdjęcie, zrobione podczas ubiegłorocznego maratonu.
Wiem, że idea stadnego blogowania od zmierzchu do świtu może się wydać nieco idiotyczna. Mi też się wydawała, dopóki sam nie spróbowałem. I nie mam zamiaru się tłumaczyć :-)
W tym roku też będzie maraton. Ale nie w Warszawie. Zainteresowani wiedzą, że to jest baaardzo dobra wiadomość. Ja już sobie zarezerwowałem miejsce :-)
środa, 29 września 2010
Nocą w leśnej głuszy
Jechałem nocą przez las. Asfalt był mokry po deszczu, a nad szosą unosiły się połacie mgły. W świetle samochodowych reflektorów wyglądało to bardzo malowniczo. Na tyle, zatrzymałem się na poboczu z zamiarem zrobienia zdjęcia.
Niestety okazało się, że nie mam statywu. Co gorsza, ta mgła, przez którą tak widowiskowo przedzierał się mój samochód, jakoś nagle zrzedła.
Nie dałem jednak za wygraną. Moją uwagę zwróciła mokra jezdnia, w której ładnie odbijały się drzewa. Włączyłem w aucie światła drogowe (tzw długie), co było w sumie dość głupie. Bo gdyby coś jechało z przeciwka, to kierowca byłby oślepiony. Ale to był baaardzo długi odcinek prostej i nadjeżdżające auta widziałem z daleka. Gdy pojawiło się jedno (jedno przez całe piętnaście minut), wtedy spokojnie zdążyłem wrócić do samochodu i zmienić światła na pozycyjne.
Ponieważ nie miałem statywu, więc położyłem aparat na ziemi, na środku drogi. Jak wspomniałem, ruch kołowy był znikomy. Spokojnie ustawiłem więc migawkę na dwadzieścia sekund, a po ich odczekaniu na ekraniku pojawił się powyższy obrazek.
Miała być malownicza mgła, ale ostatecznie do domu wróciłem z asfaltowym odbiciem lasu, a w roli oświetlenia wystąpiły reflektory samochodu. Ale mi tam się podoba.
niedziela, 26 września 2010
o rozpraszaniu uwagi
1. W piłkarzyki gra sporo pań,
2. Panie są ładne,
3. I masowo wykorzystują atuty swojej urody przeciwko rywalom.
Jako widz - nie mam nic przeciwko. Ale co na to inni zawodnicy?
czwartek, 23 września 2010
Jesień
Lubię tą porę roku nie tylko gdy jest "złota polska". Podobają mi się długie mgliste wieczory, wiatr i ulice lśniące od deszczu.
Lubię wrzesień, gdy świat napełniony energią lata, zaczyna przejawiać pierwsze oznaki senności i zmęczenia. Jest ciepło i pogodnie, ale gdzieś tam wdziera się zapowiedź jesiennej melancholii. Taka subtelna, że wręcz przyjemna. Z nutką dekadencji, chciałoby się powiedzieć.
Lubię też październik, gdy wybuchają kolory, raz po raz zamazywane szarością. Październik przeplata, jak kwiecień, zimę z latem. Tylko czemu nie ma swojego własnego przysłowia? Zdjęcie powyżej jest właśnie z października.
No i listopad. Symbol chandry i depresji, patron pesymistów. Dla mnie jednak i ten miesiąc ma swój nieodparty, mroczny urok.
Najgorszy w sumie jest grudzień. Miesiąc rozsadzony przez święta, kojarzony na siłę z zimą i śniegiem. A przecież większość grudnia to jesień, w ostatnich latach raczej bezśnieżna. Grudzień to mało sympatyczne pożegnanie z jedną z najpiękniejszych pór roku.
Ale nie ma co narzekać. Póki co, jesień właśnie się zaczęła. Enjoy it! :-)
piątek, 17 września 2010
Podwójne tęcze
A obok była scena i wielki namiot pełen ludzi. I facet z mikrofonem, zachęcający wszystkich by wyszli na zewnątrz i spojrzeli. I ludzie wyszli, spojrzeli i zastygli w podziwie...
wtorek, 14 września 2010
Czarny kot na czarnym tle
Jak już kiedyś pisałem, pusty namiot bezcieniowy generuje kota. Tym razem jednak, dla odmiany, w namiocie było tło czarne. Efekt widzicie powyżej :-)
poniedziałek, 19 lipca 2010
Jest Tour de France - jest i nowy aparat :-)
Ciekawe, co będzie za rok :-)
piątek, 9 lipca 2010
na lody do centrun handlowego
czwartek, 1 lipca 2010
niespodziewany Nikiszowiec
Przyszło mi spędzić dzisiejszą noc w Katowicach. Miałem w portfelu karteczkę z adresem hotelu, a w samochodzie nawigację. I okazało się, że hotel stoi tuż obok malowniczego, zabytkowego osiedla górniczego Nikiszowiec. Zawsze chciałem odwiedzić to miejsce! (osiedle, nie hotel). No i proszę - Nikiszowiec praktycznie sam przyszedł grzecznie do mnie :-)
A chciałem tu przyjechać, bo od dawna słyszałem, że to taka śląska wersja Księżego Młyna z Łodzi. I faktycznie - sporo podobieństw jest. Życzę obu tym dzielnicom rozkwitu i drugiej młodości!
czwartek, 24 czerwca 2010
Nazywam się Stefan. Kot Stefan.
Czyżby Stefan wzorował się na tym?
poniedziałek, 21 czerwca 2010
Zdjęcie numer jeden
Dosyć mgliście pamiętam sam moment powstania tej fotografii. Miałem wtedy cztery lata i chyba bardziej od aparatu interesował mnie ten kamienny bazyliszek. Pamiętam, że chciałem sam na niego wejść. Ale tata dał mi aparat do ręki i usiadł z mamą do portretu. Czy obudził wtedy we mnie pasję do fotografii? Nie wiem. Nie jestem dobry w portretach :-)
A zdjęcie pojawia się dzisiaj nieprzypadkowo. Dedykuję je moim rodzicom, w dniu ich trzydziestej piątej rocznicy ślubu. Wszystkiego najlepszego!
sobota, 19 czerwca 2010
Uroczysko
Ale dla takich widoków - warto :-)
czwartek, 17 czerwca 2010
piątek, 11 czerwca 2010
"Strzeż się pociągu"
Parafrazując motto tego bloga, każde zdjęcie może mieć swoje opowiadanie. Postanowiłem wykonać ilustrowaną wersję "Z moim tatkiem", oczywiście ilustrowaną moimi zdjęciami. Niektóre z nich, tak jak to dzisiejsze, zrobiłem już kiedyś, i teraz tylko czekają na publikację. Inne są jeszcze w sferze planów, mniej lub bardziej konkretnych. Ale cykl właśnie rozpocząłem i mam nadzieję kontynuować go w miarę regularnie. A będzie co kontynuować, bo opowiadań jest ze czterdzieści.
Postanowiłem zacząć od tekstu "Ostrzeżenie", traktującego o Polskich Kolejach Państwowych. Wprawdzie dzisiaj raczej nie grożą nam takie przygody, jakie spotkały głównych bohaterów, ale... kreatywność PKP w dziedzinie utrudniania życia pasażerom przewyższa chyba nawet wyobraźnię śp. autora tego tekstu. Miałem okazję przekonać się o tym dzisiaj, i to był właśnie impuls do zamieszczenia tego zdjęcia i opowiadania. Drodzy Czytelnicy, oto przed Wami Jacek Sawaszkiewicz po raz pierwszy:
"OSTRZEŻENIE"
Po wczasach spędzonych u cioci Lutki trzeba było wracać do domu. Umyśliliśmy w tym celu skorzystać z usług PKP.
- Kasa jest teraz w remoncie - poinformowała nas ciocia Lutka na dworcu. - Ale bilety bez kłopotów kupicie u konduktora. Remont kasy trwa ponad trzy lata, więc konduktorzy są już uprzedzeni o tym fakcie.
Dla zabicia czasu zajęliśmy się lekturą różnych dworcowych tabliczek z nakazami i zakazami. Najbardziej przypadła nam do gustu tabliczka opatrzona zdaniem: STRZEŻ SIĘ POCIĄGU.
- Od dawna się wystrzegam - powiedział tato. - Ale czasem człowiek jest zmuszony podjąć ryzyko podróży.
Z powodu jakiegoś błędu w rozkładzie pociąg przyjechał z opóźnieniem zaledwie półgodzinnym. Zatrzymał się za to jedynie na chwilkę. Tak że większość podróżnych nie zdążyła do niego wsiąść.
- Przynajmniej będziemy mogli szukać konduktora nie przepychając się w tłoku - skomentował tato.
Pana konduktora znaleźliśmy zamkniętego w przedziale pierwszej klasy. Leżał na boczku i odżywiał się intensywnie.
Ojciec dyskretnie zapukał do drzwi.
Pan machnął ręką, żeby mu nie przeszkadzać.
- Chcieliśmy kupić bilety! - zawołał tato.
Konduktor przerwał jedzenie, splunął na kartkę z napisem "Zarezerwowane", przykleił ją do szyby i zaciągnął zasłonkę. Stanęliśmy opodal.
- Poczekamy - postanowił ojciec. - Kiedyś się w końcu naje i wyjdzie.
Pan konduktor wyszedł po godzinie. Z punktu zwrócił się do nas.
- Kontrola biletów - oznajmił.
Uradowaliśmy się.
- Właśnie o to nam chodzi - rzekł tato. - Chcieliśmy kupić dwa bileciki.
Pan okazał zdumienie.
- Jedziecie na gapę? - spytał. - I na dodatek w pierwszej klasie? Będzie was to nielicho kosztować. Tatko uśmiechnął się kokieteryjnie.
- Nie będzie - sprostował. - Zapłacimy panu tylko za bilety. Bo myśmy wsiedli na tej stacji, gdzie jest kasa w remoncie.
Konduktor odpowiedział ojcu także uśmiechem. Tyle że mniej kokieteryjnym.
- Tam nikt nie zdążył wsiąść - dodał. - Wyglądałem przez okno.
- Myśmy zdążyli - powiedziałem. - Wskoczyliśmy w ostatnim momencie.
Pan znów okazał zdumienie.
- Wskoczyliście? - powtórzył. - Do jadącego pociągu? No to doliczymy do rachunku jeszcze ze dwie stówy.
- Nic pan nie doliczy - zaprzeczył ojciec. - Płacimy za sam przejazd.
Konduktor przestał się uśmiechać.
- W takim razie poproszę o pański dowodzik - zażyczył sobie. Tato wręczył mu dowód z ochotą. Pan konduktor zapisał coś w notesiku, zwrócił ojcu dokumenty, a następnie wrócił do swojego przedziału, żeby dokończyć sjestę.
- Pełna kultura - skonstatował tato, gdyśmy opuszczali pociąg. - Wystarczy się wylegitymować i zaraz dają człowiekowi spokój.
Spokoju ojcu jednak nie dali. Po kilkunastu dniach przyszło do nas urzędowe pismo. Później urząd wezwał ojca na pogawędkę. Jeszcze później otrzymaliśmy rachunek. Taki, że włos się jeżył.
Tato przez cały tydzień chodził jak struty i wyrzekał na kolej.
Chyba niesłusznie. Przecież Kolej wyraźnie go ostrzegała.
A teraz ja. Również umyśliłem skorzystać z usług PKP. Jednak dzisiejsze PKP to nie to samo co trzydzieści lat temu. Rozmnożyło się, niczym głowy antycznej Hydry, na szereg odrębnych spółek, które same sobie sterem, żeglarzem i pociągiem. Ja... ja chciałem jedynie nabyć bilet na osobowy do Malborka z przesiadką w Toruniu Głównym. Ale dwa pociągi - to dwie spółki, dwa bilety, dwie opłaty, i dwie kasy. Dwie różne kasy. Przy czym jedna z nich była wieczorem już nieczynna. I to na największym dworcu w Łodzi. Na drugim co do wielkości zresztą również. Okazało się bowiem, że w Toruniu mam przesiadkę na pociąg tamtejszej prywatnej spółki "pisisi" (PCC), na który kupić bilet w Łodzi jest niełatwo. Przynajmniej po 19:30, bo o tej godzinie zamykają się niebieskie kasy biletowe. Nigdy nie zwracałem uwagę na kolor kas, co jak się okazuje było sporym błędem! Otóż bilet na pisisi kupicie tylko w kasach niebieskich. W pozostałych, bezbarwno-pomarańczowych, możecie kupić wszelkie pozostałe typy biletów, które w moim przypadku miały jedną zasadniczą wadę - były ze dwa razy droższe.
Efekt jest taki, że bilet na pisisi muszę kupić albo jutro rano (gdy otworzą niebieską kasę), albo na miejscu w Toruniu. O efektach tego przedsięwzięcia poinformuję jak już dojadę na miejsce. O ile PKP nie zaskoczy mnie ponownie swoją "kreatywnością inaczej" ;-)
poniedziałek, 7 czerwca 2010
Łyk baroku w Łęczycy
Klasztor Bernardynów w Łęczycy to typowy przykład świątyni barokowej. Z zewnątrz jest szary i wręcz nieciekawy, ale wystarczy wejść do środka... Przepych i bogactwo zdobień wręcz przytłaczają. Wyobrażam sobie, jakie wrażenie musiało to robić na prostych ludziach w XVII czy XVIII wieku. Ja sam wywaliłem oczy z zachwytu, gdy tylko spojrzałem na wnętrze z góry, z miejsca gdzie są organy.
Wyobraźcie sobie teraz jeszcze koncert chóru, śpiewającego tam w dole piękne religijne pieśni... Można się wzruszyć i zapomnieć :-)
Jednym słowem - zaglądajcie do barokowych kościołów do środka. Warto!
poniedziałek, 31 maja 2010
Błogostan
Zalew Zegrzyński. Tuż przy brzegu stoi sobie stary, zniszczony fotel. Nie siadam, bo dziurawy jest i bym się zapadł. Ale wygląda malowniczo, na tle wody, drzew i dwóch żaglówek ostrych niczym kły aligatora.
Kucam kilka metrów za fotelem i robię zdjęcie. Świeci ciepłe słoneczko, powiewa delikatny wietrzyk. Jest błogo i dobrze.
sobota, 29 maja 2010
Koniec okresu grzewczego
Z końcem okresu grzewczego, koty domowe porzucają swoje zimowe legowiska na kaloryferach i migrują w poszukiwaniu nowych ciepłych terenów. Jednym z ich ulubionych miejsc są obudowy komputerów, które włączone nagrzewają się niczym piece kaflowe za dawnych czasów.
Niestety, ludzie coraz częściej rezygnują z przyjaznych kotom komputerów stacjonarnych, na rzecz przenośnych laptopów i netbooków. Jest to kolejny przykład na to, jak miniaturyzacja techniki krzywdzi domowe zwierzęta. Jeszcze kilka lat temu w każdym domu znajdował się monitor bądź telewizor kineskopowy. Była to skromna wprawdzie, ale wciąż funkcjonalna namiastka pieca z prawdziwego zdarzenia. Teraz niemal każdy ma płaski ekran, z którego koty nie mają najmniejszego pożytku.
Dobrze, że przynajmniej niektórzy ludzie jeszcze rozumieją, jak ważnym elementem ekotosystemu domowego jest ciepły komputer stacjonarny :-)
poniedziałek, 26 kwietnia 2010
SLS AMG
Ponieważ sesja fotograficzna była zaimprowizowana na szybko w salonie, więc nie miałem możliwości zrobienia specjalnie ciekawych ujęć całości samochodu. Zawsze w tle pojawiał się jakiś nieproszony chaos. Takie zdjęcia zostawię więc dla siebie, a podzielę się teraz mozaiką szczegółów. Te detale również tworzą obraz samochodu. Łączą historyczną stylistykę ze współczesną technologią, a każdy z nich można podziwiać i smakować jako oddzielne małe dzieło sztuki.
Wiem, wiem. Wielu osobom ten samochód się nie podoba. Jednym dlatego, że nie znają przodka sprzed pół wieku i nie dostrzegają historycznych odniesień w stylistyce. Innym - że wręcz przeciwnie, znają i kochają klasycznego Gullwinga, i nie mogą znieść tej "deformacji", za jaką uważają nowego SLSa.
A mnie po prostu cieszy śliczne autko. I niezależnie od konotacji historycznych, uważam je za najładniejszy model Mercedesa od wielu lat :-)
wtorek, 20 kwietnia 2010
Zamek w Lublinie
Dawno dawno temu, w mojej podstawówce wisiały na korytarzach zdjęcia z różnych miejsc Polski. Jako mały dzieciak uczyłem się z nich rozpoznawać charakterystyczne kształty: gdańskiego Żurawia, warszawskiej Syrenki czy Giewontu nad Zakopanem.
Było też jedno zdjęcie egzotycznego zamku, które według mnie znalazło się tam przez pomyłkę, bo z pewnością nie pochodziło z Polski. Tak przynajmniej rozumowałem w wieku ośmiu czy dziewięciu lat, patrząc na niespotykane u nas orientalne kształty fasady zamku w Lublinie. Oczywiście szybko przeczytałem podpis pod zdjęciem, ale dalej nie wierzyłem, że takie cudo znajduje się w moim kraju. Postanowiłem, że muszę tam kiedyś pojechać i zobaczyć je na własne oczy.
Moje marzenie spełniło się ponad dwadzieścia lat później. Zajechałem do Lublina akurat na piękny zachód słońca, więc nie namyślając się długo pierwsze kroki skierowałem pod zamek. Usiadłem sobie na murku, nasyciłem się widokiem, a potem wyciągnąłem aparat i powtórzyłem dokładnie ten sam kadr, który pamiętałem ze szkoły.
Niby nic wielkiego, Lublin nie jest daleko, ale co mi tam. Uwielbiam to uczucie, kiedy spełnia się jakieś moje marzenie z dzieciństwa, choćby było małe i błahe :-)
niedziela, 18 kwietnia 2010
Rowerem przez Puszczę Kampinoską
A ponieważ półtorakilową lustrzanką trudno robić zdjęcia jadąc pod słońce po piaszczystej drodze, więc ta fotka jest z telefonu.
Rower to jednak jest świetny wynalazek :-)
środa, 14 kwietnia 2010
sobota, 10 kwietnia 2010
['] 2010-04-10 Smolensk [']
Co zwykły człowiek ma powiedzieć, jak ma zareagować na taką katastrofę? Ja potrafię tylko po swojemu, czyli fotografią.
czwartek, 8 kwietnia 2010
Bliskie Spotkania
O godzinie 16 wyciąg narciarski w Szczyrku zatrzymuje się. Kończy się sesja dzienna, ale zanim rozpocznie się wieczorna, na trasy wyruszają ratraki, aby ubić rozjeżdżony przez cały dzień śnieg.
Niestety, ratraki są w gorącej wodzie kąpane. Nie czekają, aż ostatni narciarze zjadą na dół. Punkt szesnasta wyjeżdżają kawalkadą na stok. A oczom zaskoczonych narciarzy ukazuje się widok taki jak powyżej.
Przyznam, że na mnie obrazek ten zrobił piorunujące wrażenie. Najpierw usłyszałem głuchy pomruk zza drzew, a potem, z gęstej mgły pode mną, wyłoniły się światełka. Najpierw jedno, potem drugie, trzecie, aż utworzyły migoczący łańcuszek. I ten łańcuszek rósł w oczach, pomruk zmienił się w głośny warkot, aż wreszcie zamajaczyły przede mną szerokie cienie ratraków. To było po prostu piękne, ale i przerażające zarazem. Przez chwilę poczułem się jak w filmie "Bliskie spotkania trzeciego stopnia"...
poniedziałek, 5 kwietnia 2010
Święta, Święta... i po Świętach
Było kolorowo, głośno i wiosennie. Ale również dostojnie i melancholijnie. Zapraszam do obejrzenia całej galerii na flickr.com!
czwartek, 1 kwietnia 2010
Najlepsze miesiące to styczeń, luty, marzec
Do tej pory powtarzałem na wszystkich moich blogach za Muńkiem Staszczykiem, że "najlepsze miesiące to kwiecień, czerwiec, maj". W tym roku mogę śmiało zmienić ten cytat. Minął pierwszy kwartał 2010 roku i były to trzy absolutnie fantastyczne miesiące mojego życia. Zaczęło się od wielce udanego sylwestra w Gdańsku, a potem było coraz lepiej. Odwiedziłem mnóstwo ciekawych miejsc w kraju i za granicą, poznałem wielu wspaniałych ludzi. Oczywiście, zrobiłem duuużo zdjęć, ale co równie ważne - inni robili też zdjęcia mi, co wcześniej rzadko się zdarzało. I o tym właśnie jest ten wpis. O tych dobrych momentach z pierwszych trzech miesięcy 2010 roku. Obym mógł zamieścić podobny, gdy minie kolejny kwartał :-)
poniedziałek, 29 marca 2010
Cudze chwalicie, Krzemionek nie znacie
Wracając z Sandomierza do Warszawy mieliśmy trochę wolnego czasu, który postanowiliśmy przeznaczyć na zwiedzenie czegoś nowego po drodze. Rzut oka na mapę niewiele nam pomógł, na szczęście na sandomierskim rynku była informacja turystyczna. Sympatyczna pani z informacji łatwo nie miała - bo większość okolicznych atrakcji już zaliczyliśmy. Za którymś razem jednak trafiła: "- A Krzemionki Opatowskie znacie?"
Nie znaliśmy.
...
Dawno dawno temu (serio, naprawdę dawno, jeszcze zanim starożytni Egipcjanie zbudowali swoje piramidy!), w rejonie Gór Świętokrzyskich już funkcjonowały kopalnie krzemienia. Ten minerał to był prawdziwy skarb - eksportowano go stąd na setki kilometrów po całej Europie. Nigdzie indziej nie było tak bogatych złóż, jak tutaj. I nigdzie indziej prahistoryczne kopalnie nie zachowały się w tak dobrym stanie. To jest unikat. Perełka. Na dodatek tuż obok zrekonstruowano neolityczną wioskę, której zwiedzenie dopełnia obrazu tamtych zamierzchłych czasów.
...
W zeszłym miesiącu zwiedzałem na Wyspach Kanaryjskich podobne miejsce - Cueva Pintada, czyli Malowana Grota. To prahistoryczna wioska z dobrze zachowanymi malowidłami naściennymi. Jest to jedna z głównych atrakcji Gran Canarii, jeśli chodzi o obiekty do zwiedzania (a nie do opalania się). Przyjeżdżają tam nie tylko autokary pełne turystów, ale także wycieczki szkolne. Tak jak do Stonehenge w Anglii czy do jaskiń Lascaux we Francji.
A tu nagle okazuje się, że zupełnie pod nosem, w Polsce, mamy atrakcję wcale nie gorszą! Tylko że mało kto o niej wie... Muzeum w Krzemionkach jest nowe, w obecnej postaci funkcjonuje dopiero od kilku lat. Nie ma aż tylu multimedialnych wodotrysków, efektownego gmachu, a przede wszystkim - nie ma rozgłosu. Ma za to olbrzymi potencjał turystyczny i dydaktyczny. Jak dla mnie, jest to moje największe podróżnicze odkrycie ostatnich miesięcy :-) Gorąco polecam!
Więcej zdjęć z malowniczych podziemi - w mojej galerii na flickr.com
PS. To jest setny wpis na tym blogu. Zacząłem - nie licząc powitalnych fajerwerków - od kopalni w Wieliczce. Stąd na jubileusz też kopalnia, równie wyjątkowa :-)
czwartek, 25 marca 2010
Ekwinokcjum na Łysej Górze
Nie ma to jak znaleźć się we właściwym miejscu o właściwym czasie.
Łysa Góra: święty ośrodek pogańskich obrzędów, na długo zanim do Polski dotarło chrześcijaństwo (i potem zresztą też). Czarownice, starożytni słowiańscy bogowie, Lelum Polelum, magia... Później oczywiście kościół rozprawił się z dawnymi wierzeniami, kneblując to miejsce masywną pieczęcią klasztoru, zwanego Świętym Krzyżem. Czy skutecznie?
Ja odwiedziłem tą tajemniczą górę dokładnie tego wieczoru, kiedy przypadała równonoc wiosenna. Jeden z czterech najbardziej niezwykłych dni w roku (wraz z równonocą jesienną oraz przesileniami - zimowym i letnim). Kto czytał Sapkowskiego, ten wie, że ekwinokcjum (równonoc) i magia idą ze sobą nierozerwalnie w parze. Najsilniej zaś łączą się właśnie w takich miejscach jak to.
Więc tylko patrzeć, jak nie wiadomo skąd nadlecą czarownice i odprawią nad niczego nie spodziewającym się turystą z aparatem swoje pradawne rytuały...
czwartek, 18 marca 2010
"tam jest zimno i wieje"
Kupowałem u konduktora bilet do Warszawy Zachodniej - tam miałem przesiadkę na następny pociąg. "Ale czemu nie chce Pan na Centralny?" - zdziwił się konduktor? - "przecież na Zachodnim jest zimno i wieje".
Miał rację. Tak wyglądały szyby w dworcowych oknach. Od wewnątrz.